Spotkania...
juz po...Posted by Tomek W. Fri, July 31, 2009 02:10PMJak juz wspomnialem, ogromnie cieszylem sie z faktu dojechania do polandii... to bylo cos... kurde... po prostu udalo sie zakonczyc najistotniejszy etap wyprawy ;-)
cieszylem sie tym bardziej, ze w Poznaniu czekal juz na mnie Tomek, w Lodzi Angie, w Naleczowie Andrew (choc jeszcze o tym nie wiedzial), w Lublinie Marcinek i Ewa, Ania Bee i jak sie pozniej okazalo nawet NASZ Kuba! Mialo zaczac sie troszke dziac...
troche bez sensu, ze relacja nie byla na biezaco, bo teraz to jakby odsmazanie kotleta, ale mimo wszystko ;-)
na swojej drodze spotkalem kilku niezlych twardzieli z rowerami, ale ten, ktorego spotkalem w poznaniu to byl twardziel nad twardziele ;-)

oczywiscie nie moglem z nim dlugo zabawic, bo juz czekal na mnie inny twardziel, wkrotce wybierajacy sie na kolejny podboj japonii!

oczywiscie jak prawdziwi harcerze nie moglismy sie zdecydowac na spozywanie alkoholu

dlugo dyskutowalismy ten problem

az w koncu podjelismy jedyna sluszna decyzje ;-)
WASZE ZDROWIE!!!na szczescie nie posiedzielismy do ciemnej nocy ;-)

tak w ogole to obiecalem Tomkowi, ze Was wszystkich wycaluje od niego po powrocie do Londka, wiec albo juz zacznijcie sie bac albo modlcie sie zebym jednak nie wrocil ;-)
z Poznania jeszcze pozostalo mi wspomnienie smaku, poleconego mi przez Adasia M., zlotego lecha i to z butelki ;-)
jesli nawet to nie to o czym mowiles to i tak smakuje wybornie!Po poznaniu byla lodz... przerazajacy byl wjazd do tego miasta... jeszcze 30-40 kilometrow przed lodzia wszytko bylo OK...

ale potem byla droga krajowa, a w pewnym momencie, gdzies w okolicach zgierza, zaczely sie tory tramwajowe i jednoczesnie skonczylo pobocze... mowie Wam... porazka... TIRy, ciezarowki, tramwaje... brrr... myslalem, ze gorzej byc nie moze...
Nastepnego dnia przekonalem sie, ze jednak moze... musialem tym razem z Lodzi wyjechac... jedna wielka dziura w jezdni... a raczej setki tysiecy dziur, z ktorych na pewno kilka tysiecy zaliczylem sam na swoim rowerku... polamane betonowe plyty pokruszony asfalt i tory... wszedzie tory... brrrr... trudnosc poruszania rowerem porownywalna z trudnoscia poruszania po remontowanym berlinie... Ale nie ma co plakac! O Lodz zahaczalem specjalnie zeby spotkac sie z Angie!
spokojne piwko w milym towarzystwie... szkoda, ze zerwala sie nawalnica, burza, deszcz, wiatr... ponoc nawet troche ludziskow zabilo tamtej nocy w okolicy Lodzi... posiedzielismy kilka godzin, a potem siusiu, paciorek i spac... bylo milo i co wazne w lodzi nie musialem sam szukac noclegu ;-)czy ktos z Was jezdzil z dawnych czasach na wczasy z rodzicami? mieszkaliscie w takich duzych domach wczasowych..? mialem okazje przypomniec sobie jakie to byly wrazenia ;-) hotel "prząśniczka" w Arturowku! Bron Boze nie mam nic do zarzucenia temu miejscu (poza sniadaniem, ktore bylo bardziej oblesne niz te, ktore pamietam z lat 70., 80.), ale wspomnienia odzyly ;-)

po lodzi przyszedl czas na radom... obiecywalem sobie ze tutaj to juz internet musze po prostu miec! kiedy podjechalem pod jakis oblesny hotelik i siegnalem po telefon (nie chcialem w takiej okolicy zostawiac rowerka bez opieki), okazalo sie ze moja skrzyneczka na kierownicy jest pelna wody (pol litra gazowanej kropli beskidu) a w niej plywaja telefony portfel dokumenty papierosy itd itp... po prostu nie mialem sily szukac juz innego miejsca do spania... wzialem co bylo... strasznie mila obsluga, ale syf totalny... hotel zamieszkany przez cyganow i to tych spod ciemnej gwiazdy... kiedy rano sie pakowalem, pani z recepcji poszla pilnowac mojego roweru chociaz ja sam stalem od niego w odleglosci moze 15 metrow... potem jak juz sie prawie zebralem poprosila mnie zebym juz odjechal bo pojawil sie jakis koles szukajacy Adriana vel Ahmeda i sytuacja rozkrecala sie tak, ze za chwile mozna bylo oczekiwac, iz w ruch pojdza co najmniej noze... brrrr... oblesne typy....
Po lodzi byl Naleczow ale o tym pisalem na biezaco, a w Lublinie spotkalem sie z naszym Kuba!
poszlismy sobie, jak to w lublinie, do czeskiej knajpy
a imprezke zakonczylismy u szewca - Irish pub, a w menu glownie dania i napoje szkockie ;-)
chcielismy tez zahaczyc o "Browar" ale na zewnatrz nie bylo miejsc a w srodku nie chcielismy siedziec... a szkoda bo nastepnego dnia odwiedzilem te knajpke z Marcinkiem i okazalo sie, ze na dole jest calkiem ciekawie ;-)
normalnie prawdziwy browar i mozna sobie pic piwko patrzac na kadzie w ktorych sie ono warzy, dojrzewa itd itp... miodzio... a smakuje takie piweczko naprawde wybornie... taki nasz lokalny lubelski "ale" ;-)No i w koncu spotkanie z Ania Bee... I niech mi ktos jeszcze powie, ze po rozwodzie wszystko sie konczy ;-)
jesli ktos ma jeszcze watpliwosci, to: Kochani! Przed Wami a friend of mine - my ex-wife!
tu nie ma fotomontazu... lata mijaja a my wciaz nie poklocilismy sie na smierc i zycie (choc bywalo juz blisko hi hi hi) ;-)No dobra... to tyle na teraz i tyle w temacie spotkan... czas poszukac kogos z kim bedzie mozna gulnac kilka lykow piweczka ;-)
- Comments(3)//wyprawa-po.piweczko.co.uk/#post68

